Moja przygoda z kinem

zaczęła się już bardzo dawno temu, kiedy filmy były tylko czarno-białe, zaś w ich treści nie było tyle seksu, brutalności i gwałtu, a w większości kończyły się happy–endem. Było w Bydgoszczy takie kino, w którym nie obowiązywały żadne ograniczenia wiekowe. Otwierano je o 14-tej i wyświetlano zwykle dwa filmy, jeden kowboyski i jedną komedię na okrągło, bez przerwy do godziny 22-giej.Wchodziło się więc w dowolnym czasie i można było pozostać w nim do zamknięcia sali. Kino to nazywało się Bałtyk, w żargonie bydgoskim nazywane było Flohbudą, co znaczyło pchle-pudło. Mieściło się ono w bramie przy ul. Gdańskiej 23. Do kina tego chodziłem ze starszym o rok kolegą, głównie ze względu na późną porę powrotów. Kasa znajdowała się w kącie niewielkiego hallu, z którego było też bezpośrednie wejście do sali projekcji. W progu tego wejścia stał, potężny dla nas, bramkarz-bileter, który wpuszczał klientelę uchylając mocno już zniszczoną czarną zasłonkę. Nasze podejście do bramkarza trwało zwykle kilkanaście minut. Przeważnie nie mieliśmy pieniędzy na zakup biletu, który kosztował na miejsca III od 60 do 80 groszy. Dlatego wyczekując na stosowną chwilę podchodziliśmy do bramkarza i dyskretnie wpuszczaliśmy w jego boczną kieszeń kilka monet, tak aby zabrzęczały. Po czym potężny bramkarz uchylał czarną zasłonkę i wpychał nas do sali, w której pod ścianą stało już zwykle grono wyższych wzrostem od nas widzów. Ponieważ bramkarz udawał, że nie widzi przekupstwa, a w hallu panował półmrok, cwaniacko wpuszczaliśmy w jego kieszeń monety nie zawsze aktualnego bilonu. I tak nie wiedział kto mu te fałszywki wpuścił.
  Sala tego kina była zawsze pełna. Miejsca siedzące zajęte były przez dorosłych. My chłopaki staliśmy w korytarzu albo pod ekranem pilnując jednocześnie czy nie zwolni się jakieś miejsce siedzące, ażeby je natychmiast zająć. Siedziało się jednak tylko tak długo, aż wypatrzył nas ktoś starszy, który bez skrupułów łapał za kark i wystawiał nas w grono stojących pod ekranem. I tak panował w tej sali kinowej ciągły ruch. Jedni przychodzili, inni wychodzili, a w nieco szerszej części korytarza pod ekranem stale rozpychała się dzieciarnia. Kiedy wydawało się, że stoimy już dość wygodnie przychodził ów potężny bramkarz i dopychał do nas nową grupę podobnych nam chłopaków pod sam ekran.
  Szczególnie zapamiętałem jedno wydarzenie, które miało miejsce pewnej wiosny. Do ogrzewania sali służył wysoki stalowy piec, stojący w nieco szerszej części korytarza, w niedużej odległości od ekranu. Z pieca tego spaliny były odprowadzane dość długa rurą z blachy do komina znajdującego się w bocznej ścianie. W sali panował niesamowity zaduch, a ciemność rozjaśniał jedynie żar papierosów ukradkiem palonych przez straszą część widowni. Czasem też następowało lekkie rozjaśnienie, kiedy sklejka zerwanego filmu trwała zbyt długo, bo krótkie przerwy powodowane zerwaniem filmu nie były rozjaśniane, a zdarzały się bardzo często. Tego wieczoru, nie pamiętam już jaki film wyświetlano, jak zwykle panował na sali straszny tłok. Ze względu na ciepło jakie przyniosła wiosna nie palono już w piecu, ale stał on jeszcze na swoim starym miejscu i służył jako podpora dla stojącej godzinami zmęczonej dzieciarni. W pewnej chwili potężny bramkarz doprowadził kilka dzieciaków i gwałtownym ruchem pchnął pod ekran. Stojąca wokół pieca dzieciarnia, z wlepionymi w ekran oczami nie zorientowała się, kiedy piec się zachwiał i pełna sadzy rura wypadła z pieca i runęła na podłogę. Piec się przechylił uderzając w boczną ścianę sali i wyrzucił przy tym tuman sadzy. Kiedy nastąpiło kolejne rozjaśnienie , zorientowaliśmy się, że wszyscy wyglądamy jak kominiarze, twarze umorusane, a nosy zapchane sadzami. Biegłem całą drogę do domu. Na szczęście było już zupełnie ciemno i nikt nie zauważył mojej czarnej buzi. Matka na powitanie przeżegnała się, a potem urządziła pranie, ale nie tylko odzieży. W kinie tym poza filmami działy się często przeróżne rzeczy.

Stanisław Puls
członek – założyciel Mozaiki