Wspomnienia Kazimierza Rinka

„MOZAIKA, MOJA MIŁOŚĆ”
część pierwsza

Moja „czynna” przygoda z „Mozaiką” przypada na połowę lat 70-tych i choć to ledwie siedmioletni epizod, zachowuję go w skarbcu serca i pamięci z pietyzmem i tkliwością. I nie może być mowy o żadnym czasie przeszłym, bo mimo, że nie ma mnie tam dziś fizycznie ciągle tkwię w tej przestrzeni
duchowo. Ilekroć więc wracam do wtorków w „Mozaice” to są one mi równie bliskie jak seanse w klubach „Azyl” w Tucholi i „Cisza” w Chojnicach. Fenomen Złotego Jubilata opisano już wielokrotnie i na przeróżne sposoby. Klub doczekał się własnej monografii i opracowań naukowych, ale w moim
odczuciu trwa i istnieje poprzez ludzi nade wszystko, filmowe zdarzenia i wydarzenia, bo prawdziwym wyszukanym repertuarowo Edenem – jak pamiętam – pozostawał od zawsze. Na tym polega jego unikalność, wyjątkowość i młodość. Chciałoby się rzec wieczna, nie podlegająca upływowi czasu.

LUDZIE

Niedawno z okienka pędzącego w stronę centrum miasta auta dostrzegłem tabliczkę z ulicą noszącą imię Jurka i przyznam się, że zakręciła mi się w oku łza. Jerzy to nie tylko twórca tego klubu, niezrównany nauczyciel kina, Mistrz i Autorytet, to Przyjaciel, powiernik setek bardzo prywatnych rozmów – zwierzeń i Człowiek, któremu tak wiele zawdzięczam. To także, a może przede
wszystkim ktoś, kto nieustannie, mądrze i zadziwiająco dyskretnie uczył nas otwartości na istotę Piękna zawartą w prawdzie ekranu. Pamiętam jak pierwszy raz w życiu usłyszałem Go w prelekcji do niemieckiego filmu „Legenda o Paulu i Pauli” i od razu zapragnąłem bliżej się z Nim zaprzyjaźnić. Boże drogi, Jurku, gdzieśmy to my się nie spotykali? W Łagowie nie mogliśmy się nagadać, a obok spacerowali Zanussi i Zapasiewicz, bo przywieźli tam „Barwy ochronne”. W Gdyni przedstawiłeś mnie Bogusławowi Lindzie.W Pile na seminariach u Mariana Jędrzejaszka w hotelowym pokoju  rozdyskutowanych, zaskakiwał nas blady, jesienny świt. Czesia Rygielskiego i Bogdana Racinkowskiego poznałem w „Jupiterze”, gdzie drużyna „Mozaiki” biła na głowę wszystkie bydgoskie dkf-y w turnieju wiedzy o kinie naszego wschodniego sąsiada. Tym sposobem zawieraliśmy pierwsze, ledwie kiełkujące przyjaźnie. Niektóre przetrwały do dziś. Przez Radę Klubu przewijało się mnóstwo ludzi, z których najbardziej zapamiętałem Włodka Ciacha i Jurka Kosiorka. Ale też „Mozaika” miała wiernych przyjaciół i skutecznych, nieformalnych promotorów. Należeli do nich między innymi maestro
Andrzej Wajda, Zygmunt Machwitz, Ola Myszak, Leon Bukowiecki, Adam Horoszczak, dyrektor Janos Budaj z Instytutu Kultury Węgierskiej, Andrzej Dyakowski i nieprzebrane dziesiątki innych.
Pamiętam niezapomnianą wizytę w Klubie Andrzeja Wajdy (maj 1977), który pojawił się z żoną Krystyną Zachwatowicz, tuż po odrzuceniu przez cenzurę scenariusza Marcela Łozińskiego opartego na „Cesarzu” Ryszarda Kapuścińskiego. Porywające wprowadzenia do filmów na jubileuszowych zlotach Grzegorza Pieńkowskiego z Filmoteki Narodowej. Mój pierwszy poważny prasowy wywiad z Krzysztofem Zanussim, w pędzącym z Łagowa do Rzepina aucie, które wiozło reżysera na pośpieszny pociąg do Warszawy. Pamiętam prelegentów „Mozaiki”: W. Karolkiewicza, W. Naskręta, P. Zwierzchowskiego i swój własny na tej niwie debiut przed filmem Luisa Bunuela „Widmo wolności”. Cóż, Jerzy wciąż szukał swoich obiecujących i rokujących nadzieję na przyszłość dublerów. Doczekał się i chwała Mu za to Tam na Wysokościach…

KAZIMIERZ RINK